W jednym z poprzednich tekstów wspomniałem o sytuacji związanej z zapraszaniem dzieci z placówek do domu w czasie świąt. Chciałbym dziś przedstawić Wam jak to wygląda z mojego doświadczenia.
Po pierwszym roku mojego wolontariatu wspólnie z wychowawczynią Oskara uznaliśmy, że mamy już do siebie wystarczające zaufanie abym mógł ubiegać się o pozwolenie na urlopowanie Oskara. Wymagało to wystosowania pisma do sądu i ubiegania się o taką zgodę. Po kilku tygodniach od złożenia wniosku otrzymaliśmy pozytywną decyzję, dzięki której Oskar ma możliwość odwiedzania mnie w dni wolne od zajęć szkolnych.
Minęło kolejnych kilka miesięcy i zbliżał się okres świąteczny więc pojawiła się okazja, żeby tym razem Oskar mógł spędzić ten czas ze mną i z moją najbliższą rodziną. Na moja propozycję zareagował z ogromną ekscytacją. Dodatkową atrakcją dla chłopaka, który kocha samochody oraz podróżowanie na przednim fotelu obok kierowcy był fakt, że wspólne święta wiązały się z wyjazdem do innego miasta.
Pomimo tego, że wtedy znałem Oskara od prawie 2 lat i wydawało mi się, że widziałem już wszystkie jego reakcje na różne sytuacje to byłem zaskoczony ogromem emocji jakie wywołała u niego perspektywa wyjazdu. Kilka dni przed świętami dzwonił do mnie kilka razy dziennie wypytując o szczegóły podróży, czas przejazdu oraz dokładną godzinę o której pojawię się w placówce. Dzień przed podróżą dostał lekkiej gorączki a kiedy odbierałem go w dzień wyjazdu wyglądał na mocno osłabionego. Widziałem jak bardzo chce mi pokazać, że cieszy się z wyjazdu a jednocześnie był mało rozmowny. Przez całą podróż jechał w milczeniu, co jakiś czas tylko odwracał twarz w moim kierunku i lekko się do mnie uśmiechał. Widziałem jak ogromnie się stara, żebym dostrzegł to że jest zadowolony pomimo swojego nie najlepszego samopoczucia.
Jeszcze przed wyruszeniem w podróż wspólnie z wychowawcami ustaliliśmy, że będziemy podawać mu lekarstwo na obniżenie gorączki ale byłem przekonany, że osłabienie było efektem przytłaczających emocji, które się pojawiły w związku z zupełnie nową dla niego sytuacją. Święta spędził w większości drzemiąc na kanapie. Od czasu do czasu udało mu się zebrać na tyle energii, że decydował się na wspólną zabawę z moimi siostrzeńcami. Nie było w tym ani wybuchającej radości ani tej wielkiej ekscytacji, o której wspomniałem na początku. Święta były spokojne i senne. Mimo tego, kiedy wracaliśmy po paru dniach do Krakowa pytał mnie kilkakrotnie o to, czy następnym razem też będzie mógł ze mną pojechać („bo było super”) a jego najlepszym wspomnieniem kulinarnym okazały się… grzanki z serem.
Kilka miesięcy później w czasie kolejnych świąt było zupełnie inaczej: ekscytacja i silne emocje tym razem buzowały mocno a Oskar korzystając z pięknej pogody szalał na podwórku ścigając się na rowerach z moimi siostrzeńcami.
Mamy taką tradycję, że na początku każdego nowego roku wieszamy w pokoju Oskara kalendarz i zaznaczamy w nim na kolorowo różne ważne dla nas daty i święta. Już mnie nie dziwi, że kiedy przychodzę w odwiedziny to ponownie widzę czerwoną krateczkę przesuniętą o 1 lub 2 dni do przodu. Oskar twierdzi, że robi to tylko dlatego, żeby nie musieć przesuwać okienka kiedy się obudzi następnego dnia. Za każdym razem kiedy to słyszę to się uśmiecham.